Przez ostatnie tygodnie nie byłem sobą. Schowałem swoje zasady głęboko do kieszeni i nie zważając na nic parłem do przodu. Po trupach. Niszczyłem przyjaźnie i ludzi, na których mi zależało. Najważniejszy był cel, ofiary się nie liczyły. Nie słyszałem płaczu i złorzeczeń. Teraz, gdy zawierucha, którą rozpętałem opadła widzę jak wiele złego zdziałałem. Sumienie schowane razem z zasadami odzywa się. Chce być ukarany, wystawiony przed tłumy, żeby wszyscy usłyszeli, jakie zbrodnie popełniłem. Ale tak nie będzie, zamiast kary przebaczenie. Zamiast złości i nienawiści ręka wyciągnięta w geście pojednania. Ale najbardziej boli mnie to, że przestałem „widzieć”. Zapomniałem jak wiele przyjemności mogą sprawiać proste rzeczy, jak kojący może być szum lasu, ile radości może wywoła uśmiech dziecka i tym podobne drobne rzeczy, które kiedyś tak ceniłem. I pewnie dziś dalej bym pognębiał, ale zrozumiałem, że nie tędy droga. Odzyskałem „dar” widzenia „małych szczęść”. Nie obiecuje, że znów go nie zgubie, jestem tylko człowiekiem. Ale może dzięki tym słowom zorientuje się znacznie wcześniej, że czegoś brakuje. A tak bardziej realistycznie: Nie warto walczyć o cele, jakie wyznaczyło się gdzieś tam i właśnie widzi się zbliżający termin ich spełnienia. Marzenia są takie, że spełniają się w najmniej oczekiwanych momentach.
Cabling forum