dwadziescia trzy
Na tym ocenia zawsze trwał sztorm. Żaglowiec od lat już niezmiennie walczył z tymi wodami. Krótkie chwile wytchnienia od wiatrów i fal zdarzały się niezmiernie rzadko. Można było wtedy odetchnąć morskim zimnym powietrzem, zobaczyć zapierające oddech w piersi wschody i zachody słońca. Nie trwało to długo, po kilku dniach sztormy wracały. Czasami niosły ze sobą ostre jak brzytwa góry lodowe. Wiatr zimny i niebezpieczny rozdzierał łatane już wielokrotnie żagle, a fale zalewały deski pokładu zdzierając z nich ostatki farby. Nie znał ten żaglowiec spokojnych wód portów ani cichych zatok. Statek widmo, mówili niektórzy. Kapitan będący jednocześnie załogą i ładunkiem potwierdzał to zdanie. Twarz zmęczona walką była ledwo co widoczna spod włosów i brody. Ale on trwał i walczył dalej, stanowił jedność ze swoim statkiem. Tak jak każdy kapitan był gotowy pójść z nim na dno. Mijały lata, żaglowiec wciąż szukał spokojnych wód, z ciągle niezmiennym kapitanem za sterem. Pewnego dnia sztorm ucichł. Na horyzoncie pojawił się port. W porcie keja czekając tylko i wyłącznie na ten żaglowiec. Na końcu kei Ona, czekająca wyłącznie na tego kapitana. Ale statek nie zmieniał kursu, płyną wciąż w morze. Kapitan popatrzył przez lornetkę i zobaczył keje i postać na jej końcu. Zawahał się. On nie znał spokoju, nie znał ciszy. Potrafił tylko walczyć nie oczekując niczyjej pomocy. Nie wiedział co to towarzystwo, znał tylko samotność. Położył ręce na sterze. Zastanowił się.... c.d.n.